Potęga Angkoru

Czy warto jechać do Angkor Wat

Imponujący kompleks świątyń Angkor Wat to jedno z najczęściej odwiedzanych miejsc w Azji Południowo-Wschodniej. Pojawia się na wszystkich listach „ must see”. Niektórzy tylko do niego ograniczają swój pobyt w Kambodży (a szkoda!). Czasem można spotkać się z opinią, że nie warto. Bo za drogo, za duże tłumy, nie da się poczuć atmosfery. My zaliczamy się do tych, którzy uważają to miejsce za punkt obowiązkowy. Choć tak naprawdę wcześniej wcale nie odczuwaliśmy wielkiego entuzjazmu. Dopiero w ostatniej chwili zdecydowaliśmy się na trzydniową opcję zwiedzania. I całe szczęście. Każdemu szczerze takie rozwiązanie polecamy. W jeden dzień nie da się wszystkiego zobaczyć. A nawet większej części. Szczególnie jeśli robicie dużo zdjęć i zależy Wam na ładnych kadrach. Wymęczy Was upał, będziecie się wkurzać, że wszędzie jest za dużo ludzi i nie odczujecie atmosfery tego miejsca. Za bardzo będziecie się spieszyć.

 

My odwiedziliśmy Angkor w kwietniu. Według wielu źródeł to trochę chybiony termin ze względu na wysokie temperatury (jakby kiedyś tam było chłodno). Może dlatego turystów ogólnie było trochę mniej. I naprawdę całkiem często zdarzało nam się, że byliśmy w niektórych, dalszych świątyniach właściwie sami. I to właśnie one zrobiły na nas największe wrażenie. Bo w zwiedzaniu Angkoru chodzi o to, żeby się na chwilę zatrzymać. Przysiąść w cieniu wiekowych murów, przymknąć oczy i wsłuchać się w szept historii. Ogrom kompleksu i liczba świątyń może przytłoczyć. Po paru godzinach człowiek już tylko rejestruje kolejne kamienie, przestaje się zachwycać i myśli o tym, by jak najszybciej odpocząć. Dlatego warto dać sobie czas. O ile nic Was nie goni, odkrywanie Angkoru to  świetna zabawa. Każda świątynia jest na swój sposób wyjątkowa i skrywa mnóstwo urokliwych zakątków.

 

Jak się poruszać

Zdecydowaliśmy się na zwiedzanie Angkoru na skuterze elektrycznym. Dla nas była to opcja idealna. Szybsza i zdecydowanie mniej męcząca niż rower, dająca więcej niezależności niż tuk tuk z kierowcą. Pierwszego dnia większość czasu spędziliśmy w samym Angkor Wat – największej i najważniejszej ze świątyń. Bez pośpiechu przechodziliśmy kolejnymi korytarzami i galeriami, podziwialiśmy charakterystycznego wieżyczki w kształcie kwiatu lotosu, chwilę pobawiliśmy się z małpami, staraliśmy się rozgryźć historie przedstawione na płaskorzeźbach oraz napisy na murach. Następnie przejechaliśmy do Bayon, gdzie z każdej strony spoglądały na nas kamienne twarze rozświetlone promieniami słońca. To druga ikona całego kompleksu i trudno tu nie spotkać tłumów. Nic dziwnego, bo robi ogromne wrażenie.

 

 

Gdzie na wschód słońca

Kolejne dni rozpoczynaliśmy od wschodu słońca. Na pierwszy ogień wybraliśmy Angkor Wat. Wyjechaliśmy z naszego hostelu koło 4.30 i weszliśmy na teren jako pierwsi z grupką kilkunastu osób. Rozlokowaliśmy się wygodnie nad niewielkim stawem po lewej stronie. Najlepsze miejsce jest w jego centralnej części. Stamtąd widać dokładnie całą drogę słońca. Czekaliśmy na wschód ok. godziny (słońce wyjrzało koło 6.10).

Oczywiście, w międzyczasie zebrały się tłumy. Część ze statywami, inni z komórkami. Jedni czekali w zadumie, chińska wycieczka chichotała i pokrzykiwała. Nie da się tego uniknąć. Jednak mówiąc szczerze, spodziewaliśmy się, że będzie gorzej. Słyszeliśmy opowieści o przepychankach, bezczelności i agresji. Na szczęście my niczego takiego nie doświadczyliśmy. Jeżeli zaś chodzi o sam wschód… Na pewno warto się wybrać. Może traficie akurat na ten jeden, który okaże się absolutnie wyjątkowy. Nasz był ładny, ale dość zwyczajny. Naszym zdaniem najładniejsza perspektywa na główną świątynie jest tuż po wschodzie. Niebo wciąż mieni się wieloma kolorami, ludzie powoli się rozchodzą i robi się spokojnie.

 

Nasz ostatni dzień zwiedzania rozpoczęliśmy wczesnym rankiem w świątyni Pre Rup. To wysoka budowla, która daje ładną perspektywę na okolicę. Oprócz nas były tam tylko 4 osoby, więc czuliśmy się dość odosobnieni. Idealnie jednak być nie mogło i tego dnia słońce wzeszło w chmurach i odsłoniło się nam dopiero po jakimś czasie w całej okazałości. Bez pośpiechu odwiedzaliśmy kolejne świątynie i wracaliśmy do tych, które najbardziej nam się podobały o różnych porach dnia.

Nasze ulubione świątynie

Duże wrażenie zrobiło na nas oczywiście Ta Prohm, na której teren zachłannie wdziera się natura. To jedna z najpopularniejszych świątyń rozsławiona przez sceny z kultowego Tomb Raidera. Korzenie drzew wplatają się tu w kamienne mury i stają się integralną częścią budowli. Niemniej uroku mają jej liczne korytarze, gdzie można zgubić grupowe wycieczki i obserwować magiczną grę światła i cienia. Najlepiej wybrać się tam rano i zacząć zwiedzanie jeszcze przed tłumami, ze śpiewem ptaków w tle.

Naszą ulubioną świątynią została jednak Preah Khan. Duża przestrzeń, długie korytarze, intrygujące płaskorzeźby i drzewa wciskające się w mury. Wiele osób odwiedza ja w pośpiechu, a naprawdę warto tu spędzić więcej czasu. Podobały nam się również: Ta Som, Ta Keo, wspomniana wcześniej Pre Rup i trochę do niej podobna East Mebon. Warto odwiedzić też Neak Pean, choć sama świątynia jest dość niepozorna, ale prowadząca do niej ścieżka jest bardzo malownicza. Na nasze pożegnanie z całym kompleksem weszliśmy na Baphuon. Byliśmy tam tuż przed zamknięciem i lepiej nie mogliśmy trafić. Spotkaliśmy tam jedynie dwóch mnichów i trafiliśmy na przepiękny zachód słońca. Jedynym minusem było popędzanie ze strony strażników, którzy chcieli już skończyć pracę.

 

 

 

Turyści

To były naprawdę intensywne trzy dni, w trakcie których chłonęliśmy magię Angkoru. Naszym zdaniem wykorzystaliśmy ten czas maksymalnie. Jedyne co zmienilibyśmy w naszym planie to wplecenie jednego dnia odpoczynku pomiędzy zwiedzanie (bilet trzydniowy można wykorzystać w trakcie tygodnia, także spokojnie można cos takiego zrobić). Nie da się ukryć, że Angkor Wat to miejsce wybitnie turystyczne. Ściągają tu tłumy z całego świata. To świetne miejsce, żeby zobaczyć tę złą twarz turystyki. Wiele osób narzeka na liczbę żebrzących dzieci, naciągaczy, straganiarzy którzy biegają za Tobą, powtarzając jak mantrę swoje „Buy from me, only one dolar!”. Prawda jednak jest taka, że każdy coś kupi. Potrzebna Ci będzie woda, przekąska, owoce. Może będziesz chciał kupić jakieś kartki lub pamiątki. A są też tacy, dla których zakupy są chyba prawie równie ważne jak same świątynie.

Jednego dnia odpoczywając w cieniu murów Preah Khan byliśmy świadkami pewnej sceny. Przewodnik prowadził kilkunastoosobową niemiecką wycieczkę. Opowiadał, pokazywał, starał się trzymać fason mimo upału. Z całej grupy słuchali go tylko nieliczni. Reszta zajęła się wybieraniem kolorowych szmatek i targowaniem, bo 2 USD to przecież skandalicznie wysoka cena. Niektórzy obskoczyli małą, ciemnowłosą dziewczynkę, która biegała akurat bez majtek. Oczywiście w ruch poszły aparaty. Jeden, drugi, trzeci, czwarty. Robiono jej zdjęcia bez żadnego skrępowania, a ona sama patrzyła na nich wielkimi oczami, nie do końca rozumiejąc, o co w tym wszystkim chodzi.

Czy ci sami ludzie zachowaliby się tak samo, natykając się na równie uroczą kilkulatkę nad Bałtykiem lub jakimkolwiek innym miejscem w Europie? Oczywiście że nie. Nikt przecież nie wyciąga aparatu, za każdym razem, gdy dziecko odsłania pupę. Można byłoby przecież zostać zlinczowanym, oskarżonym o perwersję lub pedofilię. Ale w takiej Kambodży? Przecież to tylko uwiecznianie obcej, egzotycznej kultury. W końcu nikt nie robi nic złego. To zdumiewające, jak nam się zmienia perspektywa, kiedy jesteśmy daleko, wyrwani z naszego poukładanego świata.

 

Angkor od strony praktycznej

Bazą do zwiedzanie jest miasteczko Siem Reap oddalone od kompleksu o kilka kilometrów. Znaleźć tu można wszystko: nocny targ, stoiska z owocowymi shake’ami, jedzenie uliczne, restauracje i bary. Knajpek jest mnóstwo – ceny i jakość różna. My upodobaliśmy sobie niewielkie rodzinne miejsce przy dość ruchliwej ulicy, niedaleko punktu wynajmowania skuterów. Nazwy nie pamiętamy, ale jedzenie było naprawdę dobre i za niecałe 2 USD można się tam było spokojnie najeść. Hosteli i guesthousów jest bardzo dużo – my za nasz pokój z łazienką w Les Parisgots (niecały kilometr od Pub Street) płaciliśmy 6 USD.

Jest kilka opcji biletów do wyboru: jednodniowy, trzydniowy i tygodniowy. Kosztują odpowiednio: 20, 40 i 60 USD. Jeżeli wybieracie się na wschód słońca, bilet warto kupić poprzedniego dnia po południu, żeby rano nie tracić już czasu.

Angkor można zwiedzać na kilka sposobów: na rowerze – wynajem od 1USD (a do tego sporo energii), tuk tukiem (od 12 USD za dzień) lub na skuterze elektrycznym (od 9 USD). My polecamy ostatnia opcję. O ile nie będziecie szaleć z prędkością, bateria powinna Wam wystarczyć na cały dzień.Z Phnom Penh do Siem Reap jedzie się 6h, a bilet kosztuje 6 USD (nocne autobusy i VIP są droższe). Z Siem Reap do Bangkoku dojechaliśmy za 9 USD. Początkowo chcieliśmy jechać tylko do granicy w Poipet i potem pociągiem, ale oszczędność cenowa jest niewielka. W zależności od kolejek na granicy może też zrobić się trochę nerwowo jeżeli chodzi o czas. Popołudniowy pociąg z Aranyaprathet do Bangkoku jest o 13.55. My nasze formalności na granicy skończyliśmy po 13, wyjeżdżając z Siem Reap o 8.

 

 

Chcesz dowiedzieć się więcej o Kambodży? Zajrzyj tutaj:

Jak śliwki w Kampot

Lekcja historii w Phnom Penh

 

Post został przygotowany na laptopie marki

Brak komentarzy

Sorry, the comment form is closed at this time.