
18 Paź Historie zatrzymane w kadrze
Podróż to przede wszystkim ludzie
Rozsiani po różnych kontynentach. Spotykani zupełnym przypadkiem, bo akurat los tak chciał. Czasami wszystko sprowadza się do krótkiej, niepozornej rozmowy. Jakimś sposobem jednak jej ślad zostaje w nas na dłużej. Zdarza się też tak, że brakuje nam wspólnego języka, jednak słowa okazują się zbędne. Wystarczy uśmiech, wzajemna ciekawość, zwykła ludzka życzliwość. Czym byłoby poznawanie świata bez jego mieszkańców? Chcielibyśmy Wam pokazać i opowiedzieć kilka historii, które są nam bliskie. W dalszej części tekstu znajdziecie też parę naszych rad i spostrzeżeń na temat tego, jak fotografować ludzi w podróży.
Tajlandia
Półwysep Railay w prowincji Krabi. Spacerujemy po plaży w oczekiwaniu na zachód słońca. Nagle widzimy sporą grupę gapiów. Po chwili i my dostrzegamy sylwetkę wspinacza, który sprawnie pnie się między skałami w samych szortach, bez żadnego zabezpieczenia. To Andriej. Ma 67 lat i muskulaturę, jakiej mógłby mu pozazdrościć niejeden młody chłopak. Pochodzi z Syberii, gdzie pracuje jako instruktor narciarstwa. Od kilku lat niemal połowę roku spędza w Tajlandii. – Mam tu wszystko, czego mi potrzeba do szczęścia. Zaczynam dzień od sesji jogi. Potem idę pływać. A kiedy tylko przyjdzie mi ochota, wskakuję między skały. To taki mój plac zabaw – śmieje się. To niezwykle pozytywny człowiek, który wręcz zaraża dobrą energią. Na pytanie, czy nie boi się wspinać bez zabezpieczenia, odpowiada: – Nigdy nie myślę, że coś może pójść źle. Zawsze widzę siebie bezpiecznego już na dole.
Wietnam
Wędrujemy wśród błotnistych tarasów ryżowych w okolicach Sapy. Naszą przewodniczką jest Dong z grupy etnicznej Czarnych Hmongów. Tę noc spędzamy w jej domu razem z jej rodziną. Ma 33 lata i sześcioro dzieci. Kolejne w drodze. Ciąża jest już całkiem widoczna, więc trochę obawiamy się, czy to odpowiedni stan na długie wędrówki. Dla niej to codzienność. Mieszka w prostym domu niedaleko niewielkiej wioski Lao Chai. Nigdy nie chodziła do szkoły, nie potrafi czytać ani pisać. Za to nauczyła się angielskiego. Od turystów, żeby móc z nimi pracować. Nie mówi perfekcyjnie, ale potrafi nieźle zażartować. Uśmiech niemal nie schodzi jej z twarzy.
– Nie mamy możliwości innej pracy. Cieszymy się, że mamy swoja ziemię i możemy ją uprawiać, przyjmujemy turystów, sprzedajemy nasze rękodzieło – opowiada nam Dong. Zarzeka się jednak przy tym, że jest zadowolona z tego, co robi. Poznajemy również jej mamę – Hu. Całe wieczory spędza pracując przy maszynie do szycia. Każdego dnia pokonuje 12 km dzielące wioskę od Sapy, aby sprzedawać tradycyjne tkaniny.
Mjanma (Birma)
Jezioro Indawgyi w północnej Mjanmie to jedno z największych jezior Azji Południowo-Wschodniej. Zdecydowanie poza turystycznymi szlakami. Docieramy tu po 20 godzinach telepania się pociągiem i kolejnych 2 na pace pick upa. Decydujemy się na eksplorację okolicy z perspektywy kajaka. Kiedy dopływamy na przeciwny brzeg, tuż obok małej wioski Hepa, obserwuje nas grupka dzieciaków. Jacek wskakuje do wody i daje znać, że chce dołączyć do zabaw z piłką. Zaczyna się konkurs na najdalsze wykopnięcie piłki z przewrotki. Po wyłonieniu zwycięzcy chłopcy chętnie pozują i popisują się przed kamerą. W międzyczasie na pomoście pojawiają się trzy kobiety prowadzące młodsze dzieci. Uśmiechają się do nas serdecznie i przystępują do toalety – robią pranie i myją włosy. Kiedy odchodzą, dają nam znać, żebyśmy dołączyli na obiad. Niestety, musimy wracać już na drugi brzeg.
Indie
Mapusa, miasto w stanie Goa. Trudno doszukać się w nim uroku. My spędzamy tu kilka dni, pracując nad materiałem o indyjskiej lidze Premier Futsal, gdzie występują byłe gwiazdy światowego futbolu (Ronaldinho, Giggs, Scholes, Falcao, Cafu, Crespo). W pewnym momencie dostrzegamy młodego kibica, który próbuje zdobyć autograf swojego ulubionego piłkarza. Ochroniarze za nic nie chcą go przepuścić. Jacek postanawia mu pomóc. W ten sposób poznajemy Sameera, dzięki któremu nasza przygoda w Indiach nabiera zupełnie innego wymiaru.
Jest trochę narwany, impulsywny, działa, zanim zdąży pomyśleć. Zaprasza nas do swojego domu pod Bombajem, gdzie spędzamy czas z jego rodziną i stajemy się honorowymi gośćmi. Mama Sameera to jego zupełne przeciwieństwo. Piękna, bije od niej spokój i harmonia, mimo że ma na głowie cały dom (w tym ciężko chorego męża). Nie mówi wiele, ale kiedy już coś powie, jej słowa są niezwykle trafne i na długo zapadają w pamięć.
Laos
Kong Lor, niewielka wioska w środkowym Laosie. Większość podróżnych zatrzymuje się tu jedynie na chwilę, by odwiedzić słynną jaskinię o tej samej nazwie. Nas urzeka tu spokój i aksamitna zieleń pól ryżowych malowniczo otoczonych górami. Akurat trafiliśmy w sam środek sezonu intensywnych prac. Mieszkańcy pracują od rana do wieczora, przerzucając kolejne snopki. Nie szczędzą nam przy tym uśmiechu.
Australia
Końcówka naszej australijskiej przygody. Trafiamy do Brisbane. Tam zaprasza nas do siebie Stephanie, kuzynka żony kuzyna Jacka. Mieszka w niewielkim domu w spokojnej dzielnicy razem ze swoimi dwiema córeczkami oraz partnerem. Kevin pracuje jako kierowca ciężarówki. Pokonuje tysiące kilometrów. Akurat kiedy przyjeżdżamy, ma swój dzień wolny. Na początku nie wygląda na zbyt zadowolonego z naszej wizyty – to w końcu jego czas odpoczynku. Wydaje się dość oschły i szorstki. Jego podejście zupełnie się zmienia, kiedy prosimy go, żeby pokazał nam swój pojazd. Zgadza się nawet na krótką sesję.
Stephanie nie może w to uwierzyć: – Musiałam go kilka tygodni namawiać, żebyśmy zrobili sobie ładne, rodzinne zdjęcia w profesjonalnym studio. Do tej pory mi to wypomina i wspomina jako jeden z największych koszmarów. Kevin więcej czasu spędza w ciężarówce niż w domu. Oczywiście, tęskni za dziewczynami. – Pracuję po to, żeby były szczęśliwe i niczego im nie brakowało. W trakcie szkolnych wakacji jest łatwiej, bo wtedy często zabieram ze sobą Amber (młodszą córkę).
Meksyk
Jedziemy wzdłuż wybrzeża Pacyfiku. Szukamy ładnej plaży, o której opowiadali nam znajomi. Zatrzymujemy się, żeby zapytać o drogę. Tak poznajemy Javiera, lokalnego przewodnika. Poleca nam inne miejsce: – Jedźcie jeszcze 20 minut dalej. Zobaczycie znak Puerto Suelo. Skręćcie w lewo. Jedźcie po wybojach i dziurach kolejne 20 minut. Jeśli nie dacie rady przejechać, weźcie plecaki i idźcie. Na końcu drogi jest rzeka. Musicie zagwizdać dwa razy. Na czółnie przypłynie Julio. To mój ojciec. Będziecie zadowoleni.
Z pewną dozą niepewności stosujemy się do jego wskazówek. Wszystko idzie jak w zegarku. W ten sposób trafiamy do jednego z najbardziej rajskich miejsc w trakcie całej naszej podróży. Julio i jego żona Juana mieszkają skromnie, ale widoków mógłby im pozazdrościć niejeden milioner. On odrobinę bardziej nieśmiały i wycofany, ona – prawdziwy wulkan energii. Jest ucieleśnieniem radości i życzliwości. – Mamy tu wszystko, czego nam trzeba do szczęścia. Słońce i cień, kokosy prosto z palmy, a nasz syn Diego codziennie przynosi nam ryby z połowu. No i przede wszystkim spokój! Nie zamieniłabym się z nikim – śmieje się Juana.
Salwador
Wulkan Conchagua nie imponuje wysokością, za to zachwycają rozciągające się z jego wierzchołka widoki. Możemy zobaczyć Zatokę Fonseca oraz góry i wysepki należące do trzech krajów: Salwadoru, Nikaragui i Hondurasu. Podoba nam się tak bardzo, że postanawiamy zostać tu na noc. Młody strażnik nie widzi w tym problemu i zapewnia nas, że nic nam tu nie grozi.
Na wszelki wypadek ma ze sobą konkretną broń. Nic w tym dziwnego – w wielu miejscach w Salwadorze uzbrojeni po zęby mężczyźni pilnują nawet budek z kurczakiem. Jorge ma zaledwie 18 lat i dopiero zaczyna swoją karierę w wojsku. – Mój tata jest wojskowym i bardzo mu zależało, abyśmy wraz z braćmi (jest nas 4) poszli w jego ślady. Jego największą obawą było, że będziemy chcieli wyjechać do stolicy i dołączymy do któregoś z gangów.
Kostaryka
Półwysep Osa – według National Geographic jedno z miejsc o największej różnorodności biologicznej na świecie. Bujna roślinność wypełnia tu szczelnie niemal każdy centymetr przestrzeni aż po brzeg Pacyfiku. Na plażach wygrzewają się dorodne iguany, a nad nimi latają piękne, kolorowe papugi ary. W trakcie krótkiego spaceru można natknąć się na kilka gatunków małp, tukany, mrówkojada… Tutaj poznajemy Jose – wiecznie uśmiechniętego i pozytywnego chłopaka. Wcześniej mieszkał w stolicy kraju, San Jose, i pracował w dziale marketingu jednej z międzynarodowych korporacji.
– Stwierdziłem, że takie życie nie jest dla mnie. Wolę być blisko natury. Zasypiam wśród odgłosów lasu deszczowego. Tuż po wschodzie słońca prowadzę zajęcia jogi. Kiedy tylko mam chwilę wolną od pracy, uciekam na plażę i wsłuchuję się w szum oceanu. Zdecydowanie bardziej czuję tu pura vida (czyste życie)! – śmieje się.
Kolumbia
Do Paicol trafiamy dzięki naszemu znajomemu Jeisonowi. To urocze, niewielkie miasteczko leży z dala od turystycznego szlaku. – Właściwie wszyscy jesteśmy tu jak rodzina – mówi nam Jeison. – Paicol ma niewiele ponad 700 mieszkańców, a 89 z nich to moi kuzyni! – śmieje się. I rzeczywiście po kilku dniach czujemy się tu niemal tak, jakbyśmy przyjechali w odwiedziny do dalszych krewnych. Wszyscy mieszkańcy pozdrawiają nas z uśmiechem.
Kiedy siedzimy na głównym placu, przysiadają się do nas dwaj starsi panowie w kapeluszach: Don Ramón i Don Gilito. Ciekawi ich, jak nam podoba się Kolumbia i czy nie baliśmy się tu przyjechać. – Nasz kraj ma trudną i bolesną historię. Doświadczyliśmy tu wiele strachu i przemocy. Na szczęście, źli ludzie nigdy nie dotarli do Paicol. Nawet w najbardziej brutalnym okresie, tutaj panował spokój. Dlatego nigdy nie chcieliśmy stąd wyjechać.
Ekwador
Otavalo to niewielkie miasteczko otoczone górami, gdzie odbywa się jeden z najsłynniejszych targów w całej Ameryce Południowej. Okolice miasta są niezwykle ciekawe pod względem kulturowym. Wielu mieszkańców, oprócz hiszpańskiego, posługuje się językiem keczua. Trafiamy do niewielkiej społeczności – 70 rodzin mieszka tu z widokiem na imponujący wulkan Imbabura. Naszą gospodynią jest Virginia. Ma 37 lat, 2 nastoletnie córki i dwuletniego synka o pięknym, kruczoczarnym warkoczu, który wystaje mu spod kapelusika.
Rano idziemy zbierać kukurydzę. Z lekkim zdziwieniem patrzymy na jej strój. Ma na sobie białą, ręcznie wyszywaną bluzkę, ciemną spódnicę zdobioną kolorowym pasem, a na rękach i szyi koraliki o złotej i pomarańczowej barwie. Naszym zdaniem wygląda pięknie i odświętnie. – Zawsze tak pracuję. Moje córki noszą spodnie i kolorowe koszulki, ale ja nie mam innych ubrań – śmieje się.
Po południu ruszamy zebrać warzywa na kolację. – Każdy z nas ma swój kawałek ziemi. U mnie rosną buraki, brokuły, kalafior i cukinia. Moja sąsiadka przynosi mi marchewkę i się wymieniamy. I rzeczywiście, po chwili pojawia się Susana ze swoją wnuczką w chuście na plecach. Kobiety chwilę rozmawiają i umawiają się na wieczorną sesję haftowania w szkolnej świetlicy.
Z polecenia Virginii odwiedzamy warsztaty jej znajomych. Jose ma tradycyjny zakład tkacki, rodzina w San Rafael wyplata najlepsze maty i meble, a Fausto tworzy muzyczne instrumenty i wydobywa z nich piękne dźwięki.
Jak fotografować ludzi w podróży?
Nie jesteśmy specjalistami od portretów i to nie jest profesjonalny poradnik. Słyszymy jednak od wielu osób, że krępują się i mają opory przed robieniem zdjęć ludziom spotykanym w drodze. A przecież to ogromna wartość podróży. Zdjęcia miejsc i zabytków można w końcu łatwo znaleźć w Google. Jeżeli chcielibyście dowiedzieć się więcej na temat fotografii portretowej, odsyłamy do tego wpisu na stronie Canona.
Najważniejszy jest człowiek
Jeżeli chcemy zrobić dobre zdjęcie, zawsze pytamy o zgodę. Trzeba uszanować to, że ktoś może sobie nie życzyć być naszym modelem. Ma do tego prawo, to w końcu jego wizerunek. Niektórzy mogą czuć się skrępowani przed aparatem, nie jest to zgodne z ich zwyczajami albo po prostu mają zły dzień. Ludziom często brakuje pewności siebie, nie rozumieją Waszego zainteresowania, a nawet mogą podejrzewać jakieś złe intencje. Nie warto jednak zrażać się z powodu czyjejś odmowy.
Najlepszym sposobem jest spróbować przełamać barierę i nawiązać z kimś relację. Poprzez uśmiech lub rozmowę łatwiej będzie nam oswoić kogoś z naszą obecnością. Zawsze warto zażartować, powiedzieć komplement i rozluźnić atmosferę. Zazwyczaj zanim sięgniemy po aparat, spędzamy chwilę, obserwując daną osobę. Staramy się przypatrzeć, czym się zajmuje, czasem dopytujemy o jakieś szczegóły, innym razem proponujemy pomoc. Bardzo lubimy fotografować ludzi przy pracy lub w czasie ich codziennych czynności. Mamy wrażenie, że wtedy trochę zapominają o byciu w obiektywie, zachowują się bardziej naturalnie. Czują się chyba też w pewien sposób docenieni.
Poza miłą atmosferą, największym sprzymierzeńcem dobrego zdjęcia jest światło. Jeżeli mamy możliwość ustawienia naszego modela, zawsze wybieramy takie miejsce, by światło padało równomiernie na jego twarz, ale jednocześnie nie raziło. To, co najbardziej przykuwa uwagę na fotografii człowieka, to oczy, więc właśnie na nich ustawiamy ostrość. Dbamy też o odpowiednie kadrowanie: czy coś komuś nie „wyrasta” znad głowy, czy nie „obcinamy” kończyn (w stawach) lub palców, czy nie ma bałaganu w tle.
Czy płacimy za zdjęcia?
Bardzo rzadko płacimy komuś za pozowanie. Zdarzyło nam się chyba raz – w Birmie, nad Jeziorem Inle, gdzie daliśmy napiwek rybakowi (albo raczej mężczyźnie przebranemu za rybaka). Mamy jednak świadomość tego, że możliwość zrobienia komuś zdjęcia to pewnego rodzaju podarunek. Dlatego zazwyczaj staramy się, by druga strona również w jakiś sposób z tego skorzystała. Chętnie coś od niego kupujemy. Na przykład chodząc po targu często kupujemy 1-2 rzeczy przy każdym stoisku i przy okazji robimy kilka zdjęć.
Pokazujemy na wyświetlaczu fotografię i, jeśli ktoś wyraża taką chęć i podaje nam do siebie maila lub kontakt na whatsappie, wysyłamy mu ją w formie elektronicznej. Nigdy jednak nie obiecujemy, że coś wydrukujemy i wyślemy pocztą. Zbyt duże ryzyko, że nam to gdzieś umknie, coś nie będzie po drodze. A taka niespełniona obietnica może kogoś mocno zawieść.
Czym fotografujemy?
Wszystkie zdjęcia użyte w poście zrobione zostały lustrzanką Canona 7dmkII z obiektywem 24-105 mm. Nie jest to oczywiście typowy obiektyw portretowy – większość specjalistów do tego rodzaju zdjęć poleca obiektywy stałoogniskowe typu 50 mm. Na nasze potrzeby i realia naszej podróży sprawdza nam się jednak znakomicie. Pomimo dość wysokiej minimalnej wartości otwarcia przysłony (f/3,5), wciąż można uzyskać efekt ładnie rozmytego tła przy portrecie.
Pozowane czy nie?
Zdarza nam się oczywiście robić też zdjęcia niepozowane (z tzw. przyczajki 😊). Czasem po prostu widzisz jakiś kadr i wiesz, że musisz go uchwycić i nie stracić tej chwili. Takie fotografie oddają zupełnie inne emocje. Zdarza się, że ktoś, kto zobaczy taki swój portret zrobiony znienacka, jest mile zaskoczony: „To naprawdę ja?”. Dla nas jednak robienie takich zdjęć jest dosyć trudne. Po prostu wydaje nam się, że naruszamy w ten sposób czyjąś prywatność i intymność. A chyba uczulił nas na to pobyt w Chinach, gdzie sami bardzo często byliśmy obiektami takich zdjęć.
Na zakończenie chcielibyśmy zaznaczyć, że to nie zdjęcie jest najważniejsze. Znacie to uczucie, kiedy czasem świetnie się z kimś bawicie i nagle łapiecie się na tym, że nawet nie przeszło Wam przez myśl, by to uwiecznić na zdjęciu? Nam się tak czasem zdarza przy naszych spotkaniach w podróży. Poznajemy ciekawego człowieka, rozmawiamy, wymieniamy się doświadczeniami, jeszcze po pożegnaniu analizujemy jego słowa i nagle zadajemy sobie pytanie: dlaczego nie zrobiliśmy mu/ jej zdjęcia? I z jednej strony bardzo nam szkoda, ale z drugiej… To chyba tylko udowadnia, że to właśnie człowiek jest w tym spotkaniu najważniejszy?
Interesuje Cię fotografia? Zajrzyj też tutaj:
Nasze ulubione zdjęcia z podróży – natura
#1 Nie wyobrażamy sobie podróżowania bez… aparatu
Post został przygotowany na laptopie marki
Brak komentarzy