Senne życie Delty Mekongu

Z Sajgonu do Delty Mekongu

Nie ma nic prostszego niż wypad do Delty Mekongu z Sajgonu. Biura turystyczne utkane jedno na drugim wołają afiszami. Do wyboru są różne opcje i ceny. Można szukać, przebierać, negocjować. Można też po prostu wsiąść w autobus i pojechać do jednego z miast tego regionu. My wybraliśmy Can Tho. Kolejne duże miasto – większe niż je sobie wyobrażaliśmy. Przystrojone neonami w jaskrawych barwach.

 

Co zobaczyć w Can Tho

Główną atrakcją jest okoliczny wodny targ Cai Rang, który odbywa się każdego ranka. Pani w hotelu już chce nam organizować łódkę na 5 rano. Grzecznie dziękujemy. Już pierwszego wieczoru poznajemy trójkę studentów. Zwyczajowo zaczepiają nas, żeby chwilę porozmawiać po angielsku. Są bardzo mili, polecają nam kilka miejsc do zobaczenia w okolicy i sprawnie odnajdują nas na Facebooku. W trakcie naszych trzech dni w mieście spotykamy się jeszcze trzy razy, próbujemy jedzenia w ich ulubionych knajpach i miło spędzamy czas. Szybko traktują nas jak swoich dobrych znajomych i chcą nam jak najwięcej pokazać w okolicach miasta. Młodzi Wietnamczycy są bardzo entuzjastycznie nastawieni do zawierania znajomości z obcokrajowcami, którzy odwiedzają ich kraj. Momentami trochę nas to zaskakuje i zastanawiamy się nad ich intencjami. Ale chyba specjalnie nie ma nad czym. Są tak po prostu po ludzku ciekawi innych.

 

Senne życie Delty

Pierwszego dnia nie udaje nam się wstać na tyle wcześnie, żeby zdążyć na targ. Postanawiamy zatem rozeznać się w okolicy. Wyjeżdżamy poza miasto i już po chwili błądzimy w labiryncie kanałów. Poprzecinane są wąskimi dróżkami idealnymi dla skuterów. Gdzieniegdzie przejeżdża się przez drewniane mostki, z których zobaczyć można łodzie rybackie. Mijamy kolejne domy na palach wciśnięte w intensywną zieleń. Życie płynie tu niespiesznie. Najlepiej na hamaku pod palmą, ewentualnie w większym gronie przy piwku i bilardzie. Przyglądamy się mapie i znajdujemy niewielkie miasteczko Thot Not rozpostarte na sieci kanałów. Wiemy o nim tylko tyle, że dzieli nas od niego 40 km. Ruszamy. Po drodze mijamy zielone pola ryżowe rozciągające się po horyzont.. Z jakiegoś powodu trochę przypomina nam ten krajobraz Kubę.

 

Docieramy do naszego miejsca docelowego i krążymy chwilę po okolicy. W końcu znajdujemy miejsce, które od razu nas urzeka. Rząd niewielkich domów nad rzeką przecięta mostkiem z belki. Starsza pani przechodzi po niej z wnukiem na rękach, dzieci przebiegają z zamkniętymi oczami. Śmieją się z Jacka, który pokonują ją ostrożnie i niepewnie. Kiedy rozglądamy się po okolicy, towarzyszy nam wesoła gromadka dzieciaków w różnym wieku. Najpierw wstydliwie trzymają się nieco z tyłu. Chwilę później ciekawość okazuje się silniejsza i wszędzie pełno ich śmiechu. Biegają wokół nas, to uciekają, to wdzięcznie pozują przed aparatem. Rozstajemy się z żalem, ale goni nas zachodzące słońce.

 

Targ wodny w Cai Rang

Trafiamy też w końcu na targ wodny. Choć jest kolorowy i całkiem fotogeniczny, okazuje się pewnym rozczarowaniem. Przede wszystkim jest nieduży, nie brakuje za to łodzi turystycznych. Wynajmujemy sobie przy brzegu łódkę za 100.000 dongów. Patrzymy jak warzywa i owoce przerzucane są z łodzi do łodzi. Pływamy jakieś 1,5 godziny. Zdecydowanie wystarczy, aby zrobić trochę zdjęć, zjeść ananasa, popić kokosem i nie zanudzić się przy tym. Prawie każdy będąc pierwszy raz w Azji, chce zobaczyć tego rodzaju miejsce. Mamy jakąś taką romantyczną mrzonkę związaną z tym kontynentem. Turystów zatem nie brakuje. Nam zdecydowanie bardziej podobało się jednak odkrywanie okolicznych wiosek. To właśnie dla nich warto wybrać się do delty Mekongu.

 

Chcesz dowiedzieć się więcej o Wietnamie? Zajrzyj tutaj:

Hanoi – miasto magii

Wyspa Cat Ba – nasze wrota do zatoki Ha Long

Sapa – noc wśród tarasów ryżowych pełnych błota

Sajgon – miasto pozytywnej energii

Wietnam od kuchni

 

Post został przygotowany na laptopie marki

6 komentarzy

Skomentuj