Ulubione miejsca i momenty w Indiach

Kilka tygodni w Indiach

W Indiach spędziliśmy prawie miesiąc. Nasza trasa raczej odbiegała od turystycznego szlaku. Trafiliśmy tam na początku lipca – czyli w samym środku pory deszczowej. Do tego niespodziewanie trafiła nam się infekcja oka. Hania przez kilka dni wyglądała jak ofiara przemocy domowej. Także do codziennych atrakcji doszły wizyty w szpitalu w Bengaluru. Mimo tego przywieźliśmy z Indii piękne wspomnienia i spory niedosyt. A co nam się najbardziej podobało?

 

Motocyklem wzdłuż wybrzeża

Royal Enfield to jedna z największych legend w historii motocykli. Retro wygląd, charakterystyczny odgłos silnika – czuć, że ta maszyna ma prawdziwą duszę. Niestety, słynie też z tego, że często się psuje. Jeszcze zanim dolecieliśmy do Koczin, Jacek zakomunikował mi, że przejażdżka tym motocyklem to obowiązkowy punkt naszego programu. I było fajnie. Kerala posłużyła nam malowniczą scenerią – jechaliśmy wśród palm, łodzi i sieci rybackich. Dotarliśmy aż do plaży Allapuzha. Każdy przystanek na zdjęcie kończył się obowiązkowym selfie z lokalnymi mieszkańcami, którzy wyłaniali się zaciekawieni po jakichś 30 sekundach.

 

Urocze Panaji

Początkowo w ogóle nie mieliśmy w planie Goa. W końcu po co jechać na plaże w deszczu? Spędziliśmy jednak kilka dni w jednym z najmniej ciekawych miast – Mapusie. Większość osób podróżujących po tych rejonach kojarzy to miejsce jedynie z przesiadek. I trudno się dziwić, bo trudno znaleźć tam coś ciekawego – to taka dziura. Co nas tam sprowadziło? Otóż właśnie w tym miasteczku miały miejsce rozgrywki ligi futsalu, na które ściągnięto kilka międzynarodowych gwiazd typu Ronaldinho, Paul Scholes i Ryan Giggs. Jacek poczuł, że to jego szansa na spotkanie z jednym z ulubionych graczy Barcy. Niestety, rozminęliśmy się z Ronaldinho, na jego miejsce przyleciał Cafu. Mimo to Jacek przez kilka dni chodził na mecze robić zdjęcia, Hania leczyła oko.

 

Kiedy po kilku dniach opuściliśmy w końcu Mapusę, okazało się, że zupełnie niedaleko (jakieś 20 minut lokalnym autobusem) mamy piękne miasteczko Panaji. Znajdziecie tam mnóstwo portugalskich wpływów, wąskie uliczki, kolorowe kamienice, piękny kościół oraz smaczne jedzenie. Z przyjemnością spędziliśmy tam kilka godzin na szwendaniu się i robieniu zdjęć w oczekiwaniu na nasz bus do Bombaju.

 

Bombaj i hinduska gościnność

Przydługi wstęp poprzedniego punktu ma swój ciąg dalszy. Otóż w Mapusie poznaliśmy Sameera – młodego chłopaka z Bombaju. Jacek zdobył dla niego autograf Paula Scholesa, za co zdobył sobie jego dozgonną wdzięczność oraz piękne sari dla żony. Naszym następnym celem miało być Hampi, ale akurat w dniu naszego wyjazdu był jakiś strajk i powiedziano nam, że tego dnia się tam nie dostaniemy. A już mieliśmy potrzebę gdzieś jechać. I padło na Bombaj.

Niewiele myśląc, napisaliśmy do nowego znajomego z pytaniem o tanią część miasta, gdzie najlepiej będzie szukać noclegu. Odpowiedział, że się obrazi, jeśli nie zostaniemy u niego. I tak spędziliśmy kilka dni u jego rodziny w Thane, na przedmieściach Bombaju. Mama Sameera codziennie przygotowywała nam pyszne smakołyki, a on sam oprowadzał nas po okolicy.

 

Nasze zwiedzanie Bombaju zaczęliśmy od błogosławieństwa w świątyni, potem były Wrota Indii (Gateway of India), krótki rejs po zatoce, wieczorna panorama miasta z perspektywy Naszyjnika Królowej (Queen’s Necklace). Skoczyliśmy też na chwilę do Wiszących Ogrodów, ale deszcz pokrzyżował nam plany spaceru. Widzieliśmy też jeden z najdroższych domów jednorodzinnych na świecie. Nazywa się Antilia i należy do miejscowego multimilionera. Oczywiście, jest ogrodzony i ma ochronę, ale zaskoczyła nas okolica, w jakiej się znajduje. Nie jest to dzielnica bogaczy. Wyrasta niespodziewanie spośród niczym się nie wyróżniających budynków.

 

Kolorowe święto w Hajdarabadzie

Hajdarabad jest sporym i sympatycznym miastem o pięknej starówce. Dominującą budowlą jest tu Charminar. Składa się z czterech wieży i według legendy został wzniesiony w podzięce za zażegnanie epidemii dżumy. Wokół niego skupia się dzielnica meczetów i bazarów.

Właśnie w tej okolicy zupełnie przez przypadek trafiliśmy wprost w niezwykłe, kolorowe święto. Tłum ludzi, głośna muzyka, barwne parady. Istne szaleństwo. Chłonęliśmy tę fascynującą dla nas atmosferę, starając się nie zgubić w gąszczu napierających na nas ludzi. Oczy robiły nam się coraz większe, uśmiechy coraz szersze. No i oczywiście dla wielu osób to my byliśmy atrakcją całej imprezy.

 

Ramoji Film Studio pod Hajdarabadem

Przed przyjazdem do Indii nie wiedzieliśmy zbyt wiele na temat Bollywood. Widzieliśmy kilka filmów, ale kojarzyły nam się głównie z naiwnymi, sentymentalnymi opowiastkami pełnymi śpiewu i tańca. To jednak coś znacznie więcej – niektóre produkcje są bardzo wartościowe i poruszają ważne kwestie społeczne. Kiedy Sameer postanowił nam pokazać swoje ulubione filmy, podeszliśmy do tego z pewnym rozbawieniem. Jednak szczerze możemy powiedzieć, że naprawdę się nam podobały! Byliśmy nawet w kinie i świetnie się bawiliśmy.

W trakcie naszego pobytu w Hajdarabadzie odwiedziliśmy Miasteczko Filmowe Ramoji. Podobno to największy tego typu kompleks filmowy na świecie – przyznano im nawet Rekord Guinessa. Można tu znaleźć wszystko co potrzebne do nakręcenia filmu: pociąg, piramidy, egzotyczne ptaki, magika… Każda sceneria jest tu dostępna. Czasami lekko nadgryziona przez ząb czasu, ale miło było widzieć, jak pozytywnie Hindusi reagują na tę atrakcję.

 

Sport

Jak pewnie wiecie, w naszej podróży staramy się poznać tradycyjne, lokalne sporty. W Indiach cały nasz wyjazd był trochę podporządkowany temu tematowi, bo przyjechaliśmy specjalnie na rozgrywki zawodowej ligi Pro Kabaddi. W Polsce o kabaddi jeszcze nie wszyscy słyszeli, choć w Polsce aktywnie działa grupa pasjonatów tej dyscypliny i polska ekipa wzięła nawet udział w Mistrzostwach Świata w Indiach! Na czym to w ogóle polega? W dużym uproszczeniu to taki „berek dla twardzieli”.

 

Choć kabaddi zdobywa w Indiach coraz większą popularność, sportem numer jeden wciąż jest krykiet. I pewnie jeszcze długo tak zostanie. W każdym miasteczku można znaleźć boisko i młodych chłopców odbijających piłkę drewnianym kijem. Jacek nigdy nie był przekonany do tej dyscypliny, ale postanowił sprawdzić, skąd bierze się to szaleństwo i też spróbował swoich sił.

 

Podróże pociągiem

Ogólnie bardzo lubimy azjatyckie pociągi, te w Indiach nie są tu wyjątkiem. Mimo długich kolejek na dworcach, kombinowania z kupnem biletu, tłoku i ścisku w wagonach, i tak nam się podobało. Jechaliśmy w dzień, jechaliśmy też w nocy. Podziwialiśmy kunszt wykorzystania każdego centymetra przestrzeni i umiejętności tworzenia ludzkich układanek. A do tego te samosy roznoszone przez sprzedawców! Pychota

 

Ludzie

Bo czym bez nich byłyby Indie? Hindusi są serdeczni, pełni uśmiechu i emocji. Bywają lekko natrętni. Obcokrajowcy wzbudzają ich ciekawość. Gdziekolwiek nie zatrzymasz się na dłużej niż minutę, zaraz ustawi się obok kolejka do selfie. Ale mają przy tym wiele uroku. Czasem trochę szaleni, nieprzewidywalni. Jeśli trafisz w gościnę do hinduskiej rodziny, potraktują Cię jak króla.

 

Jedzenie

Indie to zdecydowanie nasz numer jeden w tej podróży pod względem kulinarnym. Rano wcinaliśmy samosy i dosy, popołudniami i wieczorem chapati lub roti z mieszanką warzyw i tofu. Zawsze było smacznie i tanio, a za niektórymi smakami (marchewkowa chałwa z lodami!) tęsknimy do dziś.

 

Więcej o Indiach znajdziesz tutaj:

Indie czyli czyste szaleństwo

 

Post został przygotowany na laptopie marki

Brak komentarzy

Skomentuj