Objazd Parków Narodowych północnej Tajlandii

Północ Tajlandii – gdzie pojechać

Długo zastanawialiśmy się nad tym, jak ugryźć północ Tajlandii. Kusiła nas słynna pętla wokół Mae Hong Son, która podobno oferuje niesamowite widoki. Chcieliśmy jednak ominąć najbardziej znane miejsca takie jak Chiang Mai i Pai. Rozważaliśmy wypad do prowincji Loei w regionie Isaan. W końcu zdecydowaliśmy się wybrać do Nan. Okolice tego miasta od razu przykuły naszą uwagę ze względu na kilka parków narodowych. Znalezione w internecie zdjęcia wyglądały obiecująco. Postanowiliśmy zaufać intuicji i kupić bilety na nocny autobus.

 

Nan

Jak do tej pory Tajlandia wzbudzała w nas najmniej ciepłe uczucie wśród odwiedzonych dotychczas krajów. Polubiliśmy Bangkok, ale pozostałe odwiedzone miejsca nie zrobiły na nas wielkiego wrażenia. Podobały nam się, miło spędziliśmy tam czas i tyle. Większych zachwytów brak. Po tygodniu na północy nasze podejście się zmieniło. Samo Nan jest przyjemnym i dość spokojnym miastem. Można tu zobaczyć kilka ładnych świątyń, a w weekend warto wybrać się na uliczny targ jedzeniowy. Mieszkańcy są bardzo życzliwi i pomocni. Wiele osób do nas podchodziło, zagadywało i żartowało.

Jeśli ktoś szuka słynnego uśmiechu Tajlandii, to na pewno znajdzie go w Nan. W trakcie naszego pobytu spotkaliśmy jedynie kilku zagranicznych turystów, ale pewnie w sezonie jest ich więcej. Wskazuje na to bardzo dobra infrastruktura. Zatrzymaliśmy się w Nan Guesthouse – bardzo przyjemny hostel, gdzie nocleg w pokoju ze wspólną łazienką kosztuje 300 bahtów (ok. 30 zł.). Prowadzi go tajsko-holenderska para. Wnętrze jest bardzo przytulne, całe w drewnie, a na dachu można zrelaksować się na sympatycznym tarasie z widokiem na miasto i okolicę. Mają też własną knajpkę, ale akurat kilka przecznic dalej spokojnie można znaleźć smaczniejsze i tańsze jedzenie.

 

Park Narodowy Khun Sathan

Po dwóch dniach w mieście wypożyczyliśmy skuter na 4 dni i przepakowaliśmy nasz dobytek. Do jednego z plecaków wpakowaliśmy namiot, maty, śpiwory i kilka ciuchów na zmianę, do tego drugi plecak z elektroniką, a resztę rzeczy zostawiliśmy w hostelu. Pierwszym z parków na naszej trasie był Khun Sathan. Pojechaliśmy do niego trochę naokoło, bo miało być szybciej i bardziej malowniczo. Droga rzeczywiście była całkiem urokliwa, ale w pewnym momencie zaczęła się też piąć dość ostro w górę. W takich momentach jazda z dużym plecakiem na plecach nie była zbyt wygodna – musiałam się kurczowo trzymać Jacka, żeby gdzieś po drodze nie odpaść.

Na miejsce dotarliśmy po jakichś dwóch godzinach. Pracownicy parku przyjęli nas przyjaźnie i ze sporym zaciekawieniem. Pozwolili nam rozbić namiot na lądowisku dla helikopterów. Zapytani o cenę takiego noclegu, nie bardzo wiedzieli co odpowiedzieć. W końcu stwierdzili, że możemy spędzić tu noc za darmo. Mieliśmy wszystko, czego nam było trzeba – miękką, zieloną trawę, widok na piękne góry przed nami, a nad nami idealnie błękitne niebo upstrzone kilkoma chmurkami. Wieczorem temperatura znacznie spadła, za to wyłoniły się tysiące gwiazd. W takim miejscu można tak naprawdę nic nie robić – wystarczy chłonąć piękno natury.

 

Park Narodowy Si Nan

Kolejnego dnia mieliśmy już trochę mniej szczęścia co do pogody – już od rana na niebie wisiały ciemne, ciężkie chmury napęczniałe od deszczu, który lada chwila musiał lunąć. Z drobnymi przerwami udało nam się dojechać do Na Noi, gdzie przeczekaliśmy największą ulewę nad parującą michą z makaronem, patrząc jak główna ulica miasteczka zamienia się w rwący potok o ceglanym kolorze. W końcu wypadało się i wyszło słońce. Po deszczu powietrze jest rześkie, czuć jak przyroda oddycha z ulgą. Po niecałej godzinie dojechaliśmy do Parku Si Nan, gdzie planowaliśmy spędzić kolejny nocleg. Tu już na wjeździe trzeba się zatrzymać przy budce strażnika i uiścić kolejne opłaty – za wstęp, namiot i skuter. Łącznie 280 bathów.

Dojechaliśmy na położoną na wzgórzu polankę, gdzie można się rozbić. Kolejne świetne miejsce na namiot – idealnie miękka i zielona trawa, przed nami rozciąga się widok na skąpane w zieleni góry, a za nami wznoszą się poszarpane skały, nad którymi powiewa tajska flaga. Poza nami są tu dwie młode dziewczyny, które śpią w wynajętym od parku namiocie. I oczywiście kilkunastu pracowników parku – zawsze nas zastanawia, jakie maja zajęcia, skoro jest ich tak wielu. Jedynym problemem jest brak jakiegokolwiek jedzenia. Jakoś nie wpadliśmy na to, żeby kupić coś po drodze, a teraz już nie chce nam się jechać do najbliższego sklepu oddalonego o dobre kilkanaście kilometrów. Na szczęście ratują nas panie z parku. Wieczorem wcinamy zupki, rano ryż z jajkiem i warzywami. Nic więcej nie było nam trzeba.

 

Park Narodowy Mae Chariam

Gdybyśmy mieli świadomość tego, jak długa trasa czeka nas trzeciego dnia pewnie zebralibyśmy się trochę wcześniej. Ale czy może być coś przyjemniejszego o poranku niż leżenie na trawie i patrzenie jak chmury śmigają nad zielonymi pagórkami? W trakcie tego wypadu bardzo doceniliśmy nasz namiot, który rozkłada i składa się szybko i bezproblemowo. Nasz niewielki obóz udawało nam się zwinąć w ciągu zaledwie kilku minut – w porze deszczowej to dość ważne. Na mapie droga z Parku Si Nan do Mae Chariam wyglądała dość niepozornie. Zaczęło się zresztą dość niewinnie – szeroko i gładko, z wieloma zakrętami wcinającymi się między góry, polami żółci i zieleni rozciągającymi się u stóp szczytów i nielicznymi samochodami. Minęliśmy kolejny zakręt i asfalt tak jak był, nagle zniknął i zaczęły się wyboje. Bez żadnego ostrzeżenia wjechaliśmy nagle na czerwono-rdzawą drogę poprzecinaną licznymi kałużami.

Na szczęście akurat nie zanosiło się na deszcz – nawet nie chcieliśmy sobie wyobrażać, jakby wyglądała nasza trasa w czasie ulewy. Podjeżdżaliśmy pod strome wzniesienia, żeby zaraz zanurkować w gęstym lesie. Po jakiejś godzinie znowu pojawił się asfalt. Byliśmy w trasie już jakieś trzy godziny, a przejechaliśmy zaledwie połowę odległości. Do Parku dojechaliśmy o zmierzchu. Strażnicy na naszą część odpalili kilkanaście lamp i zaprowadzili na polankę z widokiem na wijącą się rzekę. Po raz kolejny zadziwiło nas, jak dobrze przygotowane są campingi w parkach narodowych, biorąc pod uwagę fakt, że chyba rzadko  ktokolwiek z nich korzysta. W całym kraju jest ponad 120 parków, popularnych jest zaledwie kilka – głównie na południu.

 

Park Narodowy Doi Phu Kha

Ostatnim parkiem na naszej trasie był Doi Phu Kha położony na wysokości 1715 m. W internecie najwięcej informacji można było znaleźć właśnie o nim, więc i oczekiwania były całkiem spore. Zaraz przy wyjeździe z Mae Chariam zauważyliśmy spore zgromadzenie na jednym ze wzgórz. Wyglądało to jak jakiś bardzo oblegany punkt widokowy. Zaciekawieni zdecydowaliśmy się podjechać bliżej. Okazało się, że trafiliśmy na kolektywne sadzenie drzew. Miejscowi mieszkańcy postanowili zrekompensować lata wypalania lasów i teraz łączą się w takich inicjatywach. Bardzo był to budujący obrazek i mamy nadzieję, że ten trend opanuje niedługo całą Azję. Wzbudziliśmy oczywiście sporą atrakcję, bo nikt nie spodziewał się zagranicznych turystów w takim miejscu i szybko ustawiała się kolejka do wspólnych zdjęć.

Dalsza trasa jak zwykle raczyła nas pięknymi widokami gór i pól ryżowych, aż w pewnym momencie wszystko pochłonęła mgła. Droga pięła się do góry i robiło się coraz zimniej i bardziej ponuro. Po jakimś czasie zamiast asfaltu pojawił się szutr. W końcu wspięliśmy się na przełęcz, gdzie powitały nas znaki View Point i Camping. Trafiliśmy na miejsce. Pan zajmujący się tym terenem był równie zaskoczony jak my. Zaproponował, żebyśmy rozbili się nie na trawie, a na betonie, pomiędzy stołami i ławami osłoniętymi dachami. Choć na początku nie byliśmy przekonani do tego pomysłu, później z całego serca dziękowaliśmy mu za tę radę. Padało całą noc. Do tego zrobiło się naprawdę chłodno, a nasz cieplejszy śpiwór został w Nan. Opatuliliśmy się na ile było to możliwe i zakopaliśmy się w namiocie na oglądanie seriali.

 

Powrót do Nan

Rano popatrzyliśmy na wierzchołki gór wynurzających się z mgielnego morza i szybko doszliśmy do wniosku, że czas wracać w cieplejsze rejony. Do Nan mieliśmy około 100 km, w dużej mierze główną drogą. Zanim jednak do niej dojechaliśmy, musieliśmy doprowadzić do porządku skuter, którym zaczęło rzucać na boki. Tylnej oponie brakowało powietrza. Daleko byśmy nie zajechali. Początkowo wymyśliliśmy, że Jacek pojedzie sam, znajdzie najbliższy warsztat, ogarnie nasz pojazd i potem wróci po mnie i nasz dobytek. Zatrzymaliśmy się jednak akurat przed serią pnących się przed nami serpentyn, więc szybko zrozumieliśmy, że nie jest to najlepszy pomysł.

Szczęście jednak się do nas uśmiechnęło i już po chwili udało nam się zatrzymać pickupa. Jacek wraz ze skuterem wylądowali na pace, ja zostałam zaproszona do środka samochodu. Podwieźli nas do mechanika w Pua, który w kilka minut zmienił dętkę i byliśmy gotowi do drogi. Miało być już z górki, ale rzeczywistość znowu nas zaskoczyła, bo główna droga po kilku ładnych kilometrach okazała się cała rozkopana. Ten ostatni przejazd wyjątkowo nas zmęczył i z ulgą wjechaliśmy do Nan.

 

Ten objazd północy Tajlandii okazał się jednym  lepszych momentów naszej podróży. Potrzebowaliśmy tego wyciszenia się, oddalenia od turystycznego szlaku, bliższego kontaktu z naturą. Nie chcemy tu pisać, że opisane przez nas parki to najpiękniejsze miejsca na północy Tajlandii. Nas widoki zachwyciły, ale przede wszystkim podobało nam się to, że mamy je na wyłączność. Namiot i skuter pozwoliły nam rozsmakować się w niezależności i już wiemy, że na którymś etapie naszej podróży chcielibyśmy spróbować tego na dłużej. Lubimy być w drodze – chłonąć zmieniające się obrazy i zatrzymywać się tam, gdzie mamy na to ochotę. I może jesteśmy dziwni, ale uwielbiamy spędzać noce w namiocie. Choć czasem jest za ciepło, za zimno, zbyt duszno lub zbyt mokro. Ważne jest to, że sami decydujemy, który kawałek przestrzeni chcemy sobie zaadaptować pod dom i jaki widok będziemy mieć z okna.

 

Chcesz się dowiedzieć więcej o Tajlandii? Zajrzyj tutaj:

Bangkok – nasze wrota do Azji

Tajlandzka plaża Railay – mekka wspinaczy

Najstarszy las deszczowy na świecie? Park Narodowy Khao Sok

 

Post został przygotowany na laptopie marki

 

 

 

Brak komentarzy

Sorry, the comment form is closed at this time.