Północny Laos: Pakbeng i Luang Namtha

Z Tajlandii do Laosu

Granicę miedzy Tajlandią a Laosem przekroczyliśmy w mało uczęszczanym miejscu – Huay Kon/ Muang Ngeun. Dojazd lokalnym autobusem z Nan zajął nam 2 godziny. Opuszczenie Tajlandii odbyło się bez żadnego problemu, do laotańskiego punktu kontrolnego trzeba było przejść pas ziemi niczyjej ciągnący się przez jakiś kilometr. Oprócz nas nie było nikogo. Celnicy przywitali nas całkiem serdecznie, dali do wypisania kwitki i pokazali ceny wiz. Było bardzo miło do momentu, kiedy wraz z pieczątką w jednym z paszportów dostaliśmy informację, że musimy zapłacić 10.000 kipów (1.000 kipów to niecałe 1,5 USD) za to, że akurat trafiliśmy na przerwę w pracy. Było południe, a przerwa trwa od 11.30 do 13.30. Nie lubimy takich numerów i choć teoretycznie nie są to wielkie pieniądze i można by machnąć ręką, zawsze w takich momentach podnosi się nam lekko ciśnienie.

Na szczęście i tym razem sprawdził się sposób, który zastosowaliśmy już w Kambodży. Jacek pokazał swoje zdjęcie w mundurze służby leśnej z czasów jego pracy jako leśnik. Solidarność mundurowych i tym razem nas nie zawiodła, panowie podbili drugi paszport i już oficjalnie powitali w Laosie.

 

Kierunek Pakbeng

Dojechaliśmy songthaew (większy tuk tuk – bardzo popularny w Laosie) na oddalony o 5 km dworzec. Tam nasze plany dojechanie do Luang Namthy zostały delikatnie wyśmiane. Pan poinformował nas, że możemy dojechać co najwyżej do Pakbeng. Rzucił jednak taką kwotę, że tym razem śmiać zaczęliśmy się my. Nie byliśmy w stanie dojść do porozumienia, więc zabraliśmy nasze plecaki i postanowiliśmy poradzić sobie inaczej. W taki sposób przyszła pora na pierwszego stopa w Azji. Mieliśmy duże szczęście, bo udało nam się zatrzymać samochód jadący do Pakbeng dosłownie po kilku minutach. Szybko przekonaliśmy się jednak o tym, że nie jest to reguła – w Laosie ruch na wielu drogach jest bardzo ograniczony, przez kilka godzin przejechać może zaledwie kilka samochodów.

Pakbeng to niewielkie miasteczko nad Mekongiem, które w ciągu dnia jest senne i puste, natomiast zmienia się nie do poznania wieczorami. Pojawiają się wtedy grupy turystów, który podróżują rzeką z Luang Prabang do Huai Xai. Cała przeprawa trwa 2 dni i Pakbeng jest miejscem przystankowym – akurat na kolację i nocleg. Rano po turystach nie ma śladu, mało kto zostaje tu na dłużej. Dlatego kiedy wybraliśmy się na popołudniowy spacer, byliśmy dla mieszkańców sporą atrakcją. Szczególnie dla dzieciaków, które otaczały nas całymi chmarami, krzycząc na zmianę „hello” i „sabaidee”, pozując i wyrywając nam aparat, żeby zobaczyć swoje zdjęcia. Trochę nas onieśmielały tą swoją bezpośredniością.

 

Nie spiesz się w Laosie

Już ten pierwszy dzień w Laosie pokazał nam, że tu będzie trochę inaczej niż dotychczas. Życie toczy się tu leniwie i ospale. Nikt nie ma ochoty się za Tobą uganiać tylko dlatego że jesteś turystą. Jeśli nie podoba Ci się jakaś cena, to za wiele nie powojujesz w negocjacjach. W większości przypadków ta druga strona tylko wzruszy ramionami, uśmiechnie się i odprawi Cię z kwitkiem. Zamawiając jedzenie, trzeba przygotować się na to, że po 10 minutach przyczłapie ktoś z informacją, że jednak „no have”, a jak już wybierzesz coś innego, to jest duża szansa, że cała sytuacja się powtórzy od nowa. Czas się tu zdecydowanie rozciąga.

 

Co zobaczyć w północnym Laosie?

Północ Laosu robi na nas duże wrażenie. Kręte drogi wiją się między górami porośniętymi zielenią. Ta zieleń zdaje się wszechobecna, ciągnie się aż po horyzont. Jedynie od czasu do czasu mijamy niewilkie wioski składające się z kilku domów. Naszą bazą wypadową dla tego regionu było miasto Lung Namtha. Dojazd zajął nam właściwie cały dzień z przesiadką w Udomxai. Miejsce to słynie z trekkingów po dżungli (a raczej tym, czego jeszcze nie zdążyli wyciąć Chińczycy) i wioskach, gdzie można odwiedzić lokalne grupy etniczne. My zdecydowaliśmy się jednak na eksplorację okolicy skuterem na własną rękę.

 

Spakowaliśmy się w dwa małe plecaki, a resztę rzeczy zostawiliśmy w hostelu. Noc planowaliśmy spędzić tam, gdzie nam się spodoba. Wybraliśmy drogę do Muang Sing blisko chińskiej granicy. Słyszeliśmy, że to niezwykle malownicza trasa, także byliśmy mocno podekscytowani tą wyprawą. Spotkało nas lekkie rozczarowanie. Widoki były rzeczywiście niczego sobie, ale tchu nam nigdzie nie zaparło – nawet niezbyt często robiliśmy przystanki na zdjęcia, a to do nas niepodobne.

Zdecydowanie bardziej spodobały nam się same okolice Muang Sing. Jeździliśmy bocznymi ścieżkami wzdłuż plantacji bananowców, wypatrując najlepszych widoków na góry. W pewnym momencie natrafiliśmy na niewielką wioskę, która sprawiała wrażenie zapomnianej przez czas i świat. Mieszkańcy przyglądali nam się z ogromnym zaskoczeniem na twarzy. Samo Muang Sing za bardzo nam się nie spodobało. To niewielkie, dość chaotyczne miasteczko. Na ulicach unosi się kurz wzniecony przez ciężarówki kursujące w kierunku chińskiej granicy. Podobno słynie z kolorowego, lokalnego marketu, ale już tego nie sprawdziliśmy. Wystarczyło nam to, co zobaczyliśmy wśród bananowców.

 

Więcej o Laosie znajdziesz tutaj:

Laos praktycznie

Środkowy Laos

Południowy Laos

 

Post został przygotowany na laptopie marki

Brak komentarzy

Sorry, the comment form is closed at this time.