Opowieść o birmańskich pociągach

– Może byś pomógł mi ułożyć plan naszej trasy po Birmie? Wcale nie mamy tak dużo czasu, przejazdy są długie, a miejsc do zobaczenia sporo. Czy Ciebie to w ogóle interesuje?

Wyrwany z leniwej drzemki mąż popatrzył mi przez ramię na mapę i po pewnej chwili stuknął palcem w jakiś punkt: – Pojedźmy tu. Mam przeczucie, że będzie tam fajnie.

Jak dojechać nad jezioro Indawgyi

Tym punktem na mapie było Jezioro Indawgyi na dalekiej północy – według wielu źródeł największe jezioro Azji Południowo- Wschodniej. Dotrzeć tam nie jest tak łatwo. Z Mandalay niby jeżdżą jakieś autobusy, ale są pioruńsko drogie. Najłatwiej dostać się pociągiem do Hopin, ale przejazd trwa aż 19 godzin, a potem kolejne 3 trzeba spędzić na pace pickupa do Lonton. Kiedy Jacek próbował dowiedzieć się czegoś o możliwościach dojazdu w naszym hostelu w Bagan, wprawił chłopaka pracującego na recepcji w lekkie osłupienie. Najpierw stwierdził, że po prostu biały nieuk nie potrafi się nawet posługiwać mapą lub nauczyć kilku prostych, miejscowych nazw i próbował sprzedać mu bilety nad Jezioro Inle. Kiedy usłyszał, że to nie o to jezioro nam chodzi, tylko pokiwał głową i powiedział, że nie jest nam w stanie pomóc.

Dworzec w Mandalay

Pojechaliśmy zatem do Mandalay. Kierowca minibusa wysadził nas przy samym dworcu kolejowym. Szybko znaleźliśmy kasy, niestety nie byliśmy w stanie stwierdzić, do której kolejki powinniśmy się ustawić. Na nasze szczęście od razu zaczepił nas życzliwy Birmańczyk i pokierował we właściwe miejsce. Pan w kasie zaczął rozpisywać nam na karteczce podstawowe informacje. Że pociąg odjeżdża o tej i tej, a miejsce w kuszetce kosztuje 17.000 kyatów (1000 kyatów to niecałe 1 USD). Łapiąc się za głowę, wytłumaczyliśmy mu, że to dla nas za drogo. Pan podrapał się, zapytał o coś kolegę, spojrzał na nas i rozpisał kolejną opcję. Pociąg o 16 i Upper Class za 8.400. To już nam spodobało się bardziej, ale wciąż czekaliśmy na coś lepszego.

Po chwili wahania pan podsunął nam pod nos swoją ostateczną ofertę: Ordinary Class za 4.200. I właśnie o to nam chodziło. Ucieszeni pokazaliśmy panu kciuki. Ten popatrzył na nas jak na wariatów i odesłał do kolegi z innego okienka. Tam poproszono nas o paszporty. Nasz nowy kasjer przejrzał je, spojrzał na nas zmartwionym wzrokiem i spytał, czy zdajemy sobie sprawę, że to hard seat. Pokiwaliśmy głowami. Po chwili dostaliśmy pięknie wypisane bilety i zostaliśmy pokierowani na odpowiedni peron. Dziwnym trafem zapłaciliśmy w końcu jeszcze mniej – 3300 kyatów za osobę. Do odjazdu pociągu mieliśmy jeszcze trochę czasu, przysiedliśmy więc na piwo w wyższej partii dworca między grupkami facetów i dzieci grających w gry komputerowe.

 

Jak wyglądają pociągi w Birmie

Niecałe pół godziny przed 16 zeszliśmy na peron i wpakowaliśmy się do pociągu. Nasze miejsca oczywiście okazały się zajęte przez jakąś panią z córką. Sprawdziliśmy jeszcze raz wszystkie numerki na bilecie. Wszystko się zgadzało – baba nas podsiadła. Nie chcieliśmy robić awantury, więc usiedliśmy gdzie indziej – nie było jeszcze jakoś dużo ludzi. Po chwili podszedł do nas jakiś pan i wytłumaczył nam, że siedzimy na jego miejscu. Doszliśmy do wniosku, że musimy jednak powalczyć o miejscówki, bo możemy skończyć na podłodze wśród koszów z bananami.

Jacek najpierw podszedł do kobiety, grzecznie pokazując jej nasze bilety i numerki nad miejscami, ale ona zaczęła tylko wymachiwać swoim biletem w birmańskich znaczkach. Nie obyło się zatem bez interwencji obsługi. Niby prosta sprawa, ale rozpętała się mała afera i pojawił się nawet pan, od którego kupiliśmy bilety. W końcu panią zaprowadzono do jakiegoś innego wagonu, a my usiedliśmy na naszych miejscach. Nie ma to jak dobre wejście. Na pewno zaskarbiliśmy sobie sympatię współpasażerów, którzy przyglądali nam się z rozbawieniem i zaciekawieniem.

Naprzeciwko nas siedziała kobieta z dwuletnią córeczką. Pod nogi wepchnęła nam wypchaną po brzegi torbę. W połączeniu z twardymi siedzeniami był to po prostu szczyt wygody. Na wszystko znajdzie się jednak jakaś rada – wyciągnęliśmy nasze śpiwory i rozłożyliśmy je na ławce. Birmańczycy pokiwali z uśmiechem głowami i komentowali coś między sobą. Chyba zaczęliśmy sprawiać już trochę lepsze wrażenie. Pociąg ruszył z półgodzinnym opóźnieniem.

Handlowe procesje

W międzyczasie wagonami przeszło kilka tuzinów sprzedawców obładowanych owocami, napojami, szaszłykami, placuszkami i chrupkami. Te procesje trwały całą drogę. Na kolejnych stacjach część handlarzy wysiadała, inni się dosiadali, a pozostali próbowali dobić targu przez okno, prezentując swoje produkty na szerokich tacach trzymanych na głowie.

Nikogo nie zrażało to, że powoli miejsca w przejściu było coraz mniej, a wagony bujały się na boki, jakby chciały w końcu wypaść z torów. Niestrudzenie kontynuowali swoją wędrówkę, umiejętnie lawirując między śpiącymi podróżnymi oraz workami i koszami wypełnionymi po brzegi różnymi produktami. Ich nawoływania mieszały się i choć czasami traciły na sile, nigdy tak do końca nie przycichały.

Korytarzami wagonów od czasu do czasu przechodzili też mnisi. Z pochyloną głową, potrząsając skarbonkami, nakłaniali podróżnych do datków. Czasem zatrzymali się przy kimś na dłużej, przeszywając go wyczekującym spojrzeniem. Inni rozdawali dyskretnie koperty z modlitwą lub błogosławieństwem, które potem zbierali, licząc na to, że nie wrócą puste.

 

W drodze

Nasza sąsiadka z ławki naprzeciwko początkowo przyglądała nam się tylko dość sceptycznie, ale w końcu ustaliliśmy wspólny kod komunikacji. Poczęstowaliśmy ją i jej córeczkę suszonymi bananami, które już do nas nie wróciły. W zamian zachęciła nas do spróbowania placków z krewetkami i kilku dziwnych owoców. Dawała nam znaki, kiedy ktoś próbował nam sprzedać coś po zawyżonej cenie. Czasem komentowała coś i śmiała się głośno, a nam pozostało jedynie kiwanie głowami.

Tę sielankę burzyły jedynie momenty, kiedy bez żadnych ceregieli pozbywała się swoich śmieci przez okno. Nie mogliśmy powstrzymać się przed wzdryganiem się, kiedy widzieliśmy te plastikowe butelki, papierki i chusteczki lądujące  gdzieś na trawie wokół torów. Robiła tak nasza nowa znajoma, jej mała córeczka i wszyscy dookoła. W wagonach nie ma nawet prowizorycznych koszy na śmieci. A przez tyle godzin podróży każdy przecież coś uzbiera. Niestety, świadomość ekologiczna w Birmie jest chyba na zerowym poziomie. Po zmroku ku naszemu przerażeniu sąsiadka rozłożyła córeczce legowisko w naszych stopach. Miejsce do spania naprawdę godne pozazdroszczenia. Sama ułożyła się wygodnie do snu na całej ławce.

 

Noc nie była łatwa. Otwarte okna przez kilka godzin dostarczały nam sporo radości mijanymi po drodze krajobrazami. Białe i złote pagody, zielone pola mieniące się w słońcu, roześmiane dzieci, wozy rolników ciągnięte przez bawoły, kolorowe stoiska mijane na kolejnych stacjach. Jednak kiedy zapadł zmrok, za oknami towarzyszyła nam już jedynie monotonna ciemność oraz chmary owadów lecące w stronę światła, rozbijające się o nasze szyje, nosy, wpadające za koszulkę, wplątujące się we włosy. Sen był szarpany, niespokojny, pojawiał się i odchodził. Aż w końcu do wagonów zajrzały pierwsze promienie słońca, znowu zapanowało poruszenie, podróżni zaczęli wygładzać wymięte ubrania, przemywać zmęczone twarze i sprawdzać czy cały dobytek bezpiecznie przetrwał noc.

 

Pociągi w Birmie vs PKP

Pochodząc z ojczyzny takiego tworu jak PKP, nasze oczekiwania wobec standardu podróży koleją nie są zbyt wysokie. Jednak to co się dzieje w birmańskich pociągach trochę wykracza poza naszą wyobraźnię. Bo tu nie chodzi tylko o to, że wleczemy się jak muchy w smole, że jest twardo, tłoczno i niewygodnie. Wagony żyją tu własnym życiem. Chyboczą się z lewa na prawo, podskakują wraz z wszystkimi podróżnymi i ich tobołkami. W takich momentach pasażerowie przymykają oczy i zaciskają usta. Nerwowo przełykają ślinę i podtrzymują się czegokolwiek, co daje oparcie.

Chociaż bagaże są przywiązywane do półek nad siedzeniami, zawsze coś spadnie, narobi rumoru, wyrwie kogoś ze snu. Największe bujanie przychodziło zawsze niespodziewanie. Czasem potrafiło pojawić się akurat w trakcie wyprawy do toalety. Przyłapywały cię z opuszczonymi spodniami, wiszącego nad dziurą w podłodzie, rozpaczliwie próbującego się złapać czegokolwiek. Pamiętacie sceny z PKP w „Dniu Świra”? Chyba moglibyśmy je przebić.

 

Dojazd do Hopin i co dalej

Godziny wlekły się jedna za drugą, współpasażerowie wysiadali i ustępowali miejsca kolejnym podróżnym. W końcu jeden z konduktorów podszedł do nas, dając nam znać, że na następnej stacji wysiadamy. Dojechaliśmy do Hopin. Kiedy tylko pociąg się zatrzymał, zobaczyliśmy przez otwarte drzwi twarz mężczyzny, który wprost rozpromienił się na nasz widok. Tak jakbyśmy byli długo wyczekiwanymi gośćmi. Był to oczywiście pan naganiający chętnych na pickupa do Lonton. Pociągnął nas za sobą i szybko zaprowadził do samochodu, gdzie czekała już para ze Stanów i kilku Birmańczyków.

Po drodze udało nam się jeszcze znegocjować cenę. Niewygody podróży się na tym etapie jeszcze nie skończyły, bo pickup był wypełniony po brzegi różnego rodzaju pakunkami. Bolały podkurczone nogi, w plecy wbijały się plecione kosze. Po trzech godzinach rozwieźliśmy większość paczek i dojechaliśmy na miejsce. Wysadzono nas przed białym domem z kolorowymi okiennicami, do którego można było dojść drewnianym pomostem rozstawionym między intensywnie zielona trawą. To Indaw Mahar – jedyny guesthouse w okolicy.

Jest w nim jakieś 8 prostych pokoi, dwie łazienki i spory taras wychodzący wprost nad jezioro. To takie miejsce, na którego widok na twarzy pojawia się uśmiech. Oczami wyobraźni od razu widzisz to jak tu wypoczniesz, wyciszysz się. Jedyny mankament jest taki, że nocleg jest dość drogi. Cena to 10.000 kyatów za osobę (prawie 10 USD). Zawsze udawało nam się znaleźć coś tańszego i to ze śniadaniem w cenie. Choć teoretycznie byliśmy na straconej pozycji, pan zgodził się opuścić nam cenę do 7.000, pod warunkiem, że nie powiemy o tym innym gościom, którzy płacą regularną stawkę bez zmrużenia okiem.

cdn…

 

Chcesz dowiedzieć się więcej o Birmie? Zajrzyj tutaj:

Mingalaba Birma

Magia Bagan

Sielanka nad jeziorem Indawgyi

Trekking w birmańskich wioskach

Jezioro Inle

 

Post został przygotowany na laptopie marki

Brak komentarzy

Sorry, the comment form is closed at this time.